niedziela, 29 kwietnia 2012

Polskie uczelnie - statek głupców


Statek głupców – Hieronim Bosch
Lament się niesie w mediach nad uczelniami co nie kształcą do pracy, co produkują bezrobotnych.

Jak głupcy, bez celu płyniemy statkiem, który stoi w miejscu. Każdy korzysta jak może, ale statek nie płynie. Takie są nasze uczelnie.

Na statku głupców można jednak grać w karty. Można udawać, że sie żyje. Tylko, że z każdym kolejnym rozdaniem karty są coraz bardziej wypłowiałe, tak, że nie wiadomo już jakimi kartami dysponujemy w tej grze. Nikt nie wie, które karty są jeszcze coś warte, a które nie. Robimy więc dobrą minę do złej gry. Próbujemy grać na wyczucie jeszcze. Jednak  każdy kolejny rocznik młodych ludzi ma coraz mniej już tego wyczucia... To nic, zawsze można z nich zrobić głupców.

Nie chodzi o to, że komuś jest źle, albo że ktoś niedokształcony i leniwy nie może znaleźć pracy. Chodzi o niesprawiedliwość całego sytemu, którą dorośliśmy by w końcu zauważyć w kontekście tego, że powoduje nieefektywność, marnotrastwo sił ludzkich i zasobów, mnożenie niepotrzebnego cierpienia. 

Kapitalizm doszedł do takiego stanu, że to co kupujemy za pieniądze jest wątpliwej jakości coraz częściej. Jest namiastką, produktem - obiecanką (specjalizacja, mnożenie półproduktów, reklama-absurd) który często ma skutki uboczne dla nas, albo dla kogoś gdzieś na Ziemi.

Produkty najnowszej generacji są tak wyrafinowane by po prostu zwiększały zapotrzebowanie na coraz więcej tych lub innych, pokrewnych produktów. Nie spełniają swojej funkcji użytkowej, człowiek grzęźnie otoczony fizycznymi i symbolicznymi gotowcami. W ogólnym rozrachunku czuje się chory, więc idzie do lekarza, który nie leczy, ale mówi - "no to będziemy leczyć" i umawia na kolejne wizyty, z których nic nie wynika. Każdy chce nas leczyć, karmić, dostarczać nam usług, edukować, oferować pracę nawet. Ale nikt nas w systemie nie akceptuje, nie słucha, nie towarzyszy, nie chce dostosować swojej oferty (prekariat?) tak, by była prawdziwą relacją. To po prostu w tym systemie nie jest możliwe.
Stąd w amerykańskim kinie taka obsesja na temat wampiryzmu (każdy inny, drugi człowiek to dla mnie może wampir; albo nawet: "ja-wampir z wyboru") i ten powtarzający się wątek z rodziną bohatera - rodzina jako ten ostatni bastion relacji, zresztą najczęściej również kalekiej. (W polskiej rzeczywistości rodzina to też wciąż jedyna ostoja relacji, stąd ta skłonność pewnie do nepotyzmu, i ta nieufność społeczna.)

Nowa generacja produktów jest często gorsza od poprzedniej, to naturalne więc, że ludzie mają już teraz wątpliwości co do sensu kontynuowania tej drogi. Młodzi ludzie też stają się takim bublem produkcyjnym.  Część prac jakie mogą wykonywać to wątpliwe moralnie zajęcia (proponuje się im pracę w call-centers, gdzie mają naciągać ludzi itp.) po których prawdopodobnie wzrasta zapotrzebowanie na kolejne produkty, które mają złagodzić ból egzystencji. Część z nich, która się buntuje to ta część świadoma absurdu. Bo cała gama zajęć związanych z tworzeniem alienujących produktów korumpuje się na ich oczach - po prostu jako użytkownicy, konsumenci i obywatele nie są zadowoleni z tych narzędzi jakie daje im otoczenie, szkoła, a nawet z tego, co kupują.

Coraz młodszych coraz trudniej jest więc zmotywować argumentami rodem z XIX wieku - "pracuj nierobie!". Nie wiedzą o co chodzi. Naprawdę. Dlaczego mają pracować? Żeby przeżyć? Żeby ogrodzić dom płotem? Żeby ich dzieci miały lepszy start w jeszcze gorszym świecie, w którym nie chcieliby mieć wcale żadnych dzieci?

Głupców podobno wysyłało się statkiem donikąd, bez celu. Bo głupcowi cel niepotrzebny, więc o niego nie zapyta.