sobota, 10 listopada 2012

O bezdomności

Bezdomni podobno cierpią i ja im się nie dziwię. Cierpią na bezsens, który nie pozwala im się ruszyć, pójść i powiedzieć - panie, ja mogę pracować i żyć, daj mi pan pracę. Jeden nawet mnie zaczepiał, a jak się opędzałem to mi grzecznie tłumaczył, że on nie w tej sprawie, ale o sens życia chciałby mnie spytać akurat tym razem... Bezdomność. Czuję tą bezdomność prawie w każdym spotkanym Polaku. I strach, że ktoś to zobaczy, że się jest bezdomną gęstwą (jak mawiał poeta) bezsensu. Że trzeba udać jakiś patriotyzm, grzeczność, jakąś nawet ogładę i naukowość, a tak naprawdę, to przecież Polak w te rzeczy nie wierzy. Wszystko robi raczej ze strachu, że w coś wierzyć powinien niż z wiary rzetelnej. A strach jak to strach, wiadomo, bydło na sawannie jak wpada ze strchu w panikę to i swoje młode tratuje. I tak się tratujemy i my, na oślep. Nie traktujemy nawet, a tratujemy właśnie. Takie mam wrażenie, subtelne. Śródnocne ;).
Zdjęcie zrobiła Ola

wtorek, 9 października 2012

Niepisanie


O Jezusie patronie odkupienia win! :) Kupienie wina...Och... wino! Nie, miałem pisać o niepisaniu. Nie chce mi się ostatnio pisać ani myśleć o ludziach, o społeczeństwie, o dziejach i nadziejach. Być może jest to znakiem czasu, któren to on prowadzi mnie ku starzeniu się niehybnie i oddala te wszystkie zagadnienia koleją rzeczy prowadząc do starczego egocentryzmu. Być może! Mam zresztą wrażenie, że wszystko jest gorsze niż mi się wydawało w sprawach społecznych i że... rozwiąże się "samo". Za to mam również wrażenie, że wszystko jest lepsze niż mi się wydawało we wszystkich innch kwestiach. Tak :). Dlatego albo przez to, że zająłem się robieniem zdjęć ostatnio (na boku bloga pojawił się link flicr). Świat wydaje się pełniejszy kolorów i głębi, złożony z niezliczonej liczby płaszczyzn, które można wyostrzyć lub wręcz odwrotnie pozostawić na drugim planie. Świat wydaje się lepszy bo narzędzie jakim jest aparat metafizycznie staje się buforem oddzielającym od nieprzyjemności, staje się szkłem powiększającym przyjemność :). Dodatkowo staje się usprawiedliwieniem, jakim pewnie, dla każdego jest jego konik, dla górnika jego górnictwo, dla rolnika rola, którą gra. Część naszej ludzkiej psychiki, tak jest od dziecka rzeźbiona społecznie, że wymaga dopełnienia jakimś narzędziem, rolą. Niektórzy nawet nazywają to pasją, lub pracą, działaniem dającym... cośtam cośtam i wszystkiego po trochu.

niedziela, 29 kwietnia 2012

Polskie uczelnie - statek głupców


Statek głupców – Hieronim Bosch
Lament się niesie w mediach nad uczelniami co nie kształcą do pracy, co produkują bezrobotnych.

Jak głupcy, bez celu płyniemy statkiem, który stoi w miejscu. Każdy korzysta jak może, ale statek nie płynie. Takie są nasze uczelnie.

Na statku głupców można jednak grać w karty. Można udawać, że sie żyje. Tylko, że z każdym kolejnym rozdaniem karty są coraz bardziej wypłowiałe, tak, że nie wiadomo już jakimi kartami dysponujemy w tej grze. Nikt nie wie, które karty są jeszcze coś warte, a które nie. Robimy więc dobrą minę do złej gry. Próbujemy grać na wyczucie jeszcze. Jednak  każdy kolejny rocznik młodych ludzi ma coraz mniej już tego wyczucia... To nic, zawsze można z nich zrobić głupców.

Nie chodzi o to, że komuś jest źle, albo że ktoś niedokształcony i leniwy nie może znaleźć pracy. Chodzi o niesprawiedliwość całego sytemu, którą dorośliśmy by w końcu zauważyć w kontekście tego, że powoduje nieefektywność, marnotrastwo sił ludzkich i zasobów, mnożenie niepotrzebnego cierpienia. 

Kapitalizm doszedł do takiego stanu, że to co kupujemy za pieniądze jest wątpliwej jakości coraz częściej. Jest namiastką, produktem - obiecanką (specjalizacja, mnożenie półproduktów, reklama-absurd) który często ma skutki uboczne dla nas, albo dla kogoś gdzieś na Ziemi.

Produkty najnowszej generacji są tak wyrafinowane by po prostu zwiększały zapotrzebowanie na coraz więcej tych lub innych, pokrewnych produktów. Nie spełniają swojej funkcji użytkowej, człowiek grzęźnie otoczony fizycznymi i symbolicznymi gotowcami. W ogólnym rozrachunku czuje się chory, więc idzie do lekarza, który nie leczy, ale mówi - "no to będziemy leczyć" i umawia na kolejne wizyty, z których nic nie wynika. Każdy chce nas leczyć, karmić, dostarczać nam usług, edukować, oferować pracę nawet. Ale nikt nas w systemie nie akceptuje, nie słucha, nie towarzyszy, nie chce dostosować swojej oferty (prekariat?) tak, by była prawdziwą relacją. To po prostu w tym systemie nie jest możliwe.
Stąd w amerykańskim kinie taka obsesja na temat wampiryzmu (każdy inny, drugi człowiek to dla mnie może wampir; albo nawet: "ja-wampir z wyboru") i ten powtarzający się wątek z rodziną bohatera - rodzina jako ten ostatni bastion relacji, zresztą najczęściej również kalekiej. (W polskiej rzeczywistości rodzina to też wciąż jedyna ostoja relacji, stąd ta skłonność pewnie do nepotyzmu, i ta nieufność społeczna.)

Nowa generacja produktów jest często gorsza od poprzedniej, to naturalne więc, że ludzie mają już teraz wątpliwości co do sensu kontynuowania tej drogi. Młodzi ludzie też stają się takim bublem produkcyjnym.  Część prac jakie mogą wykonywać to wątpliwe moralnie zajęcia (proponuje się im pracę w call-centers, gdzie mają naciągać ludzi itp.) po których prawdopodobnie wzrasta zapotrzebowanie na kolejne produkty, które mają złagodzić ból egzystencji. Część z nich, która się buntuje to ta część świadoma absurdu. Bo cała gama zajęć związanych z tworzeniem alienujących produktów korumpuje się na ich oczach - po prostu jako użytkownicy, konsumenci i obywatele nie są zadowoleni z tych narzędzi jakie daje im otoczenie, szkoła, a nawet z tego, co kupują.

Coraz młodszych coraz trudniej jest więc zmotywować argumentami rodem z XIX wieku - "pracuj nierobie!". Nie wiedzą o co chodzi. Naprawdę. Dlaczego mają pracować? Żeby przeżyć? Żeby ogrodzić dom płotem? Żeby ich dzieci miały lepszy start w jeszcze gorszym świecie, w którym nie chcieliby mieć wcale żadnych dzieci?

Głupców podobno wysyłało się statkiem donikąd, bez celu. Bo głupcowi cel niepotrzebny, więc o niego nie zapyta.

poniedziałek, 26 marca 2012

Muszę przecież jakoś żyć

"To paradoks godny uwagi, że w czasach szczytowego dostatku materialnego i najwyższych osiągnięć techniki żyjemy targani lękiem, podatni na depresję, niespokojni o to, jak nas widzą inni, niepewni trwałości i jakości swoich przyjaźni. Rzucamy się w wir zachłannej konsumpcji, a nasze życie społeczne skarlało albo w ogóle nie istnieje. Z powodu braku niekrępujących kontaktów towarzyskich i satysfakcjonującego życia uczuciowego szukamy pocieszenia w jedzeniu, wpadamy w obsesję zakupów i wydawania pieniędzy albo uzależniamy się od alkoholu, narkotyków, leków psychotropowych." (R. Wilkinson, K. Pickett, Duch Równości.Tam gdzie panuje równość, wszystkim żyje się lepiej, W-wa 2011)

Dziś w radiu Tok.fm Zbigniew Hołdys bronił squatersów wyrzuconych ostatnio z zajmowanego przez nich miejsca gdzieś w pięknej naszej stolicy. Powiedział bardzo ciekawą rzecz - że na świecie wszystko jest już czyjeś, na wszystkim leży już czyjaś łapa, dzielimy już nawet działki na księżycu. Tymczasem wciąż rodzą się nowe pokolenia, które chcą myśleć po swojemu, żyć po swojemu, zmieniać świat. Niczego jednak nie mogą zmienić (oprócz siebie), niczego nie mogą już zdobywać, gdyż wszystko czyjeś jest. Jedyny systemowo konstruktywny komunikat jaki do nich dociera to - schyl kolego karku, upodobnij się do nas mentalnie, pracuj tak, jak ci powiemy a będziesz taki jak my (posiadacze). "Pracuj tak, jak ci powiemy" - jak gdyby znali tajemnicę przyszłości. Co do tego jednak, że ktoś tak łatwo, w tym czasie, "gdy gotowe są wszystkie teatry", pozakładane wszystkie fundacje, agencje, potworzone koncerny medialne etc. powtórzy drogę sukcesu tworzenia, jak ci na szczycie młodzi mają uzasadnione wątpliwości.

Wracając jednak... Zbigniew Hołdys to również stanowczy głos za ACTA, za własnością intelektulaną kontrolowaną przez osoby prawne, co wydaje mu się pewnie jedyną formą ochrony jego praw autorskich, bez których oczywiście mógłby podzielić los squatersów. Ta sprzeczność, mimo której nadal lubię pana Hołdysa (bo pomimo sprzecznych stanowisk nie jest on cynikiem) jest sprzecznością, która jest w każdym, kto musi na siebie i swoją rodzinę zarabiać handlując na światowym targu próżności jaki nam nastał w tych schyłkowych dniach, dniach systemowego kryzysu kapitalizmu : ). Wielu przecież powtarza formułę "muszę jakoś żyć" żeby uzasadnić swoje postępowanie od przejadania się do puszczania z torbami (jakimś posunięciem na giełdzie) tysięcy rodzin, które wzięły kredyty...

Jakkolwiek kiedyś to "muszę jakoś żyć" było modulowane przez czynniki sprawiające, że tylko nieliczni mieli na tyle wolności i oleju, aby stać przed wyborami niosącymi destrukcję dla wielu, dla tysięcy - tak teraz, w czasach skrajnego przykładu wolności jednostki, a mianowicie terroryzmu - coraz więcej ludzi może manipulować na giełdzie, kleić dżingle na yt, dosypywać czegoś do ujęć wody, naciągać w Internecie na skalę globalną (ciekawe by było badanie zliczające serwisy naciągackie), kleić domowym sposobem materiały wybuchowe itd. Co więcej, coraz więcej z nas ma też bodźce do gniewu i coraz mniej katalizatorów społecznych.

W tym kontekście strategia "muszę przecież jakoś żyć" nabiera apokaliptycznego wymiaru.

środa, 7 marca 2012

Pacjencie lecz się sam czyli dzień pieszego pasażera tudzież bezcielesnego

Emeryt i powstaniec warszawski wygrał z bankiem, który nie pozwolił mu skorzystać z toalety - donosi Gazeta.

A ja dziś tak sobie myślałem o tym zas..nym bałaganie w służbie zdrowia, o tych żalach ze wszystkich stron na brak systemu komputerowego - bazy informacji o pacjentach, o tym, że pacjenci muszą łazić jak listonosze, żeby tylko gdzieś tam formalnie opieczętować jakieś trefne recepty, o lekarzach, co nie szkodzą... A przechodziłem akurat obok banku i tak sobie myślę - o! a tutaj przecież już dawno komputerowo i bezgotówkowo... Znaczy:
  • Tam gdzie pieniądze zarabia się - postęp szybki i sprawny (banki ale i kontrola naruszeń praw autorskich w internecie jakże usprawniana ostatnio).
  • Tam gdzie pieniądze służyć mają celom podstawowym - stagnacja lub regres mimo wielkich nieprzyjemności dla milionów ludzi (opieka zdrowotna, koleje, drogi, szkolnictwo...). 
I tu w sukurs mym myślom przychodzi sprawa toalet w bankach. Otóż okazuje się, że w tych świątyniach systemu kapitałowego również oszczędza się na sprawach podstawowych, tak jakby system pragnął zredukować istnienie ludzkie tylko do pięknej idei płatnika, a resztę, to znaczy ciało klienta wyrzucić poza matrix. Przyznam się, że widzę w tej racjonalizacji wydatków pewne dziedzictwo totalitaryzmów ubiegłego wieku. I pal licho fizyczny brak toalet dla klientów ale, że pracownicy banków mają na tyle wyprane umysły, że schorowanemu byłemu powstańcowi nie pozwolili skorzystać z toalety...

Tak łatwo się pogodziliśmy ze "zdrowym egoizmem", że zapomnieliśmy o wyposażeniu miejsc ekstatycznego obrotu pieniądzem w sr.cze dla tych, których pieniędzmi obracamy. Aż przypomniała mi się pewna anegdoda, bodaj z książki Suworowa, o tym, że komunizm istnieć nie może, nierealnym jest każdemu dać ot tak, po prostu na miarę jego potrzeb - bo kto wtedy zechce zajmować się naszym gó..em?

Jak widać kapitalizm też ma z tym problem. Dobrze, że jednostka zahartowana w walce o godność miała siłę, żeby walczyć, wątpię, żeby to samo można było powiedzieć o pracownikach banków - którymi powoli stajemy się wszyscy.

czwartek, 2 lutego 2012

Dochód podstawowy - proste rozwiązanie?

Pomysł znany, są różne na ten temat wywody. Mnie zastanawia, czy to nie jest jedyne lekarstwo na to co się dzieje w Europie i w Polsce. Krótko - moglibyśmy się zastanowić nad likwidacją ZUS i wszystkich innych agencji oraz rozwiązań emerytalno-pomocowych (m.in. urzędy pracy), wprowadzić częściową odpłatność za służbę zdrowia (np. opieka dentystyczna), inaczej rozplanować cały budżet projektów unijnych (wielkie oszczędności na pomocy unijnej) i dać po prostu każdemu np. 1500zł na rękę. Powiedzmy od 16 roku życia, do śmierci.

Oczywiście byłyby grupy, które by na tym rozwiązaniu dużo traciły ale, czy ogólne konsekwencje społeczne nie byłyby bardziej pozytywne, niż wszystkie obecne plany i ruchy walki z biedą i bezrobociem razem wzięte. Założenie jest takie, że każdy człowiek chce coś w życiu robić sensownego, że nie ma sensu przymuszać nas czasowymi zasiłkami żebyśmy się starali rozwijać, że wręcz przeciwnie, to poczucie bezpieczeństwa na poziomie egzystencjalnym sprawi, że będziemy się rozwijać jako jednostki i społeczeństwo. Będziemy bardziej odporni i zdolni do działania w obliczu problemów, z którymi się teraz borykamy na rynku pracy, opieki społecznej, zdrowotnej, a też społecznego zaufania i kultury pracy.

Co o tym sądzicie?


Załączam ciekawe linki na ten temat:
Wywiad z dr hab. Ryszardem Szarfenbergiem z UW:
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/tysiac-zlotych-dla-kazdego

Strona zajmująca się DP:
http://www.dochodpodstawowy.pl/

Wywiad z Philippe Van Parijs belgijskim ekonomistą i filozofem:
http://eis.bris.ac.uk/~plcdib/imprints/vanparijsinterview.html

Chciwość koncernów jest głupotą

Szacując, że około 2 mld ludzi ściąga muzykę, filmy itd. mnożąc to przez cenę płyty powiedzmy 50zł otrzymujemy sumę 100mld zł. Powiedzmy, że to jest przychód miesięczny, czyli że każda osoba chociaż raz na miesiąc ściąga 1 album muzyczny. Nie ukrywajmy, przynajmniej dziesięciokrotnie większa jest nasza "konsumpcja" kulturowa. I, po pierwsze nie ma na świecie pieniędzy, którymi możnaby było ją opłacić. To znaczy ludzie ich nie mają. Po drugie - ile do diabła chcą zarabiać koncerny? Wykorzystują kryzys obywatelskości w demokracjach zachodnich do własnych interesów, które to interesy piłują gałąź, na której siedzimy wszyscy. Nie mówiąc już o tym, że utrudniają innowacyjność w dziedzinie dystrybucji kulturowej.

Dlaczego państwo nie tworzy np. wirtualnych bibliotek dóbr kultury, np. ogólnodostępnych filmotek, które utrzymywałaby z naszych podatków? Mogłoby przynajmniej podawać to jako argument za likwidacją szkół i bibliotek, która sie odbywa. Na kulturze zarabiamy wszyscy, tak jak na umiejętności czytania i pisania, na umiejętności rozmowy, logicznego myślenia... Bez tych umiejętności rozpadlibyśmy się jako gospodarka i jako społeczeństwo. Obawiam się właśnie, że w pewnym sensie się rozpadamy. Kultura w naszym języku ojczystym jest i tak dość wątła, narażona na uwiąd w wielu dziedzinach. Wyobraźmy sobie ją bez wolności w sieci. Jakie karykaturalne oblicze miałaby dzisiejsza Polska.

sobota, 28 stycznia 2012

Altruizm, dawanie i branie

"Istnieje stara chasydzka opowieść o rabinie, który prowadził rozmowę z Bogiem na temat nieba i piekła. Pokażę ci piekło - powiedział Pan i zaprowadził rabina do pokoju, gdzie wokół wielkiego, okrąglego stołu siedziała grupa wygłodniałych, zdesperowanych ludzi. Na środku stołu znajdował się ogromny garnek gulaszu w takiej ilości, że wystarczyłoby dla wszystkich i jeszcze by zostało. Zapach potrawy był tak wyborny, że rabinowi ślina napłynęła do ust. Nikt jednak nie jadł. Każdy biesiadnik przy stole trzymał łyżkę z bardzo długą rączką - dośc długą, żeby sięgnąć do garnka i nabrać porcję gulaszu, ale zbyt długą, żeby włożyć jedzenie do własnych ust. Rabin zrozumiał, że ich cierpienie było naprawdę straszne, i współczująco pokiwał głową. Pokażę ci teraz niebo - powiedział Pan i weszli do innego pokoju, takiego samego jak pierwszy - z takim samym ogromnym stołem, ogromnym garnkiem gulaszu i długimi łyżkami. Wśród ludzi panowała jednak wesołość; wszyscy wyglądali na dobrze odżywionych, pulchnych i zdrowych. Rabin nie mógł tego zrozumieć i spojrzał pytająco na Pana. To proste - odrzekł Bóg - ale wymaga to pewnej umiejętności. Widzisz, ludzie w tym pokoju nauczyli się karmić nawzajem!" (zaczerpnięte z książki Psychoterapia grupowa autorstwa Irvina Yaloma)


Podobno istnieje gatunek nietoperza, u którego wszystkie osobniki dzielą się z innymi znalezionym pokarmem. Jednak mądrzy naukowcy sprawili, bodaj wypychając jakiemuś osobnikowi gardło!, że ta sielankowa równowaga zostaje zaburzona. Nietoperze zaczynają spostrzegać, że jeden z nich zaczyna chytrze gromadzić pokarm tylko dla siebie. Nietrudno zgadnąć, że konsekwencją jest przemoc i chaos.

czwartek, 26 stycznia 2012

O manifestacjach przeciw ACTA

Byłem na manifestacji w Lublinie. Większość to byli nawet nie studenci ale licealiści a nawet pojawiały się grupki dzieci, w wieku około 12 lat. Dzieci bardzo dobrze się wyraźnie tam czuły, krzycząc razem z innymi. Nie było też żadnych argumentów, programów, ludzie krzyczeli za to np. "precz z komuną" co było trochę żenujące ale i w pewnym sensie symptomatyczne. Powyższe bowiem potwierdza tylko, że ruch wynika raczej z praktyki życia dzisiejszych młodych ludzi niż z ich przekonań, poglądów czy ideologii. Manifestacje wynikają właśnie ze strachu, że nagle politycy i korporacje chcą ingerować w praktykę wolności  i natychmiastowej dostępności wszelkich ogólnoświatowych dóbr kultury w jakiej się wychowuje dzisiejsze pokolenie młodych. Nie są to manifestacje przeciw przepisom, ale za stylem życia.

W głowie każdego z tych młodych ludzi jest wizja szarego życia, bez filmów, gier, książek, muzyki, bez dzielenia się i komentowania tego, co w dziedzinie kultury powstaje na całym świecie. Utrata tego świata prawdopodobnie wydaje się dla nich nie do przeżycia. To już jest ich świat, to oni go pierwsi opanowali i skolonizowali, w czasie gdy ich rodzice oglądali TV. Teraz ktoś im mówi, że nie są właścicielem tego świata, ktoś chce zmieniać ich świat nie pytając ich o zdanie. Tym kimś w dodatku są ludzie bardziej podobni do ich rodziców, których przecież (jeśli w ogóle) uczyli odróżniać prawy od lewego przycisku myszy. Dlaczego tacy ludzie chcą zabrać im ich świat? Nie rozumieją. Prawa autorskie? Czym są prawa autorskie w świecie o wymiarach punku, gdzie każdy może mieć przyjaciela po drugiej stronie planety, który chętnie podzieli się z nim zakupioną czy ściągniętą muzyką czy filmem? Czy prawo zabrania pożyczania od przyjaciół? Naprawdę? Jak to mają zrozumieć?

środa, 25 stycznia 2012

Chory rozsądek, wstyd i poczucie skuteczności

found on ffffound.com
 Politycy niczego się nie wstydzą (no może prócz stroju) bo nie mają przed kim. Społeczeństwo jest tak solidnie wykształcone i wychowane, że nie zauważa choćby i nieskończonego szeregu nielogiczności, nie piętnuje za otwarty bełkot okraszony nabzdyczeniem. Wręcz przeciwnie - szeroka droga nabzdyczenia, otwarte uwielbienie władzy i chory rozsądek to przepustki do kariery. I oczywiście tych w Warszawie już nie zmienimy bo lata praktyki czynią mistrza, co widać w argumentacji: podpiszemy (ACTA), bo to nic nie zmienia. Prawie codziennie spotykam się z podobną argumentacją i w pozapolitycznej rzeczywistości, co świadczy o tym, że przyszłych polityków też nie zmienimy, bo już zapóźno - zdążyli zasięgnąć wzorów.

Oczywiście trochę przesadzam... jednak jest w tym wiele wątków. Choćby wątek psychologiczny w sprawowaniu władzy i wątek edukacyjny. Czy naprawdę potrzeba szeregu utytułowanych (profesorów, generałów, biskupów) i ustawienia ich gęsiego aż oplotą planetę, żeby udowodnić komuś, że argumentacja "podpiszemy, bo to nic nie zmienia" jest "niepokojąca"? Czy to tresura edukacyjna tworzy w Polsce takie pokłady przywolenia na bezwład umysłowy?

Jakiś czas temu poznałem wypowiedź Tadeusza Kutza, w której błyskotliwie stwierdzał, że wśród naszych warszawskich polityków panuje mentalność szlachecka oparta na rozdwojeniu języków i elitaryźmie. Nie jest to nawet cynizm ale mentalność pańska - ja władza, ty - motłoch. Ja wiem, ale nie powiem. Ty rób, co ci każę. Ten mechanizm psychologiczny jak łatwo zauważyć uniemożliwia swobodny przepływ informacji. Stąd trzeba wydawać coraz większe pieniądze na agencje, rady, specjalistów i koła gdzie zasiadają uznani i obeznani, gdzie zrzeszają się znamienici. Elitaryzm pączkuje, nic się nie zmienia.

Paradoksalnie traktowanie obywateli jak niepiśmiennych troglodytów bierze się z ich samoponiżenia i uwielbienia jakie wyrażają dla oznak i przymiotów władzy (profesorskiej, biskupiej, generalskiej, biurokrtycznej). I kiedy taki miłośnik zostaje np. biskupem powiela ten schemat na swoich współplemieńcach. Jesteśmy społeczeństwem silnie shierarchizowanym pod względem poczucia samodzielności i skuteczności. Nawet tak zwani właściciele małych i średnich firm to często ludzie nie umiejący myśleć w kategoriach skuteczności obywatelskiej. Bo, po prostu, poczucie skuteczności obywatelskiej jest kojarzone jedynie z formalnymi stanowiskami władzy (nauczyciel, pani w okienku, premier) nie jest natomiast kojarzone z siłą argumentów. Tak, nic dziwnego, prawda? Przecież wszystko jest tak skomplikowane, że tylko specjaliści mogą zdecydować. A dlaczego nie przyjdzie nam do głowy żądać od nich wyjaśnień? Dlaczego nie upraszczamy tego co skomplikowano, żeby nas podzielić i rozproszyć? Nie wiemy jak...? I wstyd nam, że nie wiemy, więc milczymy? Karmimy elity nabzdyczeniem, wzmacniamy ich autyzm, sprawiamy, że czują wstyd (jednak), że jeśli nie podpiszą (tego, co i tak nic nie zmieni) to świat ich uzna, o zgrozo, za piratów!



wtorek, 24 stycznia 2012

Prawa autorskie? Tu już nie chodzi o ACTA.

Prędzej czy później trzeba będzie wprowadzić jakieś rozwiązanie typu - zabieramy część abonamentów jakie płacimy za internet i dajemy te pieniądze twórcom (to są ogromne pieniądze w skali roku w Polsce). Dodatkowo, kto chce, oczywiście kupuje w dalszym ciągu krążki itp. Dostawcy internetu też zarabiają na wolności w sieci. Kto kupowałby sobie dostęp do sieci bez wolnej wymiany?

Szybko bogacili się również właściciele serwisów hostingowych w stylu megaupload, które teraz ze strachu są zawieszane wywołując kolejną falę wkurzenia. Bardzo duży jest rynek reklamy w internecie i rozwija się on dzięki ruchowi, który jest napędzany wolnością wymiany. Mam wrażenie, że tonący brzytwy się chwyta - koncerny i korporacje, które to chcą przepchnąć może powinny po prostu upaść a nie tworzyć nowe prawo! 

Tak samo jak powinny upaść banki, które były współwinne kryzysu, w tym chociaż sensie, że na nim zarobiły. To jednak nie może się stać gdyż politycy przede wszystkim bronią interesów bogatych grup nacisku, konserwując system. Biedni są tak nierozgarnięci, że mogą tylko stanowić oburzoną masę protestującą przeciw gotowym ustaleniom, nie stworzą nowego prawa, co innego dysponujące usługami najlepszych prawników korporacje. W efekcie system będzie się rozpadał i gnił od wewnątrz aż zohydzenie przekroczy masę krytyczną jak to było w przypadku różnych rewolucji.

Ludzie na całym świecie chcą żyć życiem bohaterów nielegalnie ściąganych filmów, dzięki czemu łatwiej znoszą warunki swojej egzystencji na poły będąc ciągle w wirtualnym świecie - tymczasem przykręca im się śrubę. Złudzenie wolności internetowej, darmowości, równości stworzyło społeczeństwo rozmarzonych. W konfrontacji z relnością stają się oni oburzonymi. Nie rozumieją już dlaczego ktoś, kto znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie ma korzystać z większych przywilejów, skoro w internecie wszyscy są na tej samej płaszczyźnie. Żyją w bardziej wolnym świecie niż poprzednie pokolenia, co tylko uwypukla bezzasadne nierówności i ograniczenia.


O co chodzi mniej więcej:
http://www.youtube.com/watch?v=h1fJYlQ9iJY