niedziela, 24 sierpnia 2014

Prawdziwa wojna

Tak sobie pomyślałem jak zobaczyłem to zdjęcie, że wojna to stan codzienny na Ziemi, a może wszędzie. Stan normalny u ludzi, zwierząt. Wojna i niesprawiedliwość to to samo, każdy doświadcza tego na codzień i sam powoduje. Mała przykrość pojawia się na każdym kroku, jak mała śmierć.  Pomoc i wszystko co niby dobre jest w domyśle usprawiedliwione i uwznioślone jako wyjątek w stanie ciągłej wojny, udajemy nawet, że jej nie ma, ale tak naprawdę nie ma tego spokoju, w który wierzymy, że w nim trwamy - przetrwamy - bo nie przetrwamy. Wszystko ciągle się rwie, przerywa, nieciągłe i nieuzasadnione. Mimo, że nasze złudzenia są tak totalitarne, że posyłamy innych i siebie na śmierć byleby tylko udawać dalej niczego tym nie zmieniamy, powtarzamy zaklęty krąg zaprzeczenia - chcemy wierzyć, że istnieje kraina, gdzie rzeczywistość jest niewzruszona jak nasze oczekiwania w chwilach kiedy nasza jaźń jest czysta i szczęśliwa. Nie ma takiej krainy, jest złudzenie, na którym niebezpiecznie jest budować pewność, że złudzenie to powinno odnawiać się co rano - nie musi, wcale nie musi do mnie powrócić i przychodzi taki moment, że nie powraca.

Tak jak oni, żołnierze idący po pewną porażkę i wychodzący z porażek - podróżują przez pustkę, choć wydaje im się, że za każdym zakrętem jest ten sam nieprzerwany czas życia podtrzymywany przez wojowniczość tego, w co chcą wierzyć, w co wierzyć ich nauczono. Gdyby jednak zauważyli jaka naprawdę toczy się w każdej chwili wojna nigdy nie poszliby na kompromis wojny między ludźmi, która zawsze jest toczona aby podtrzymać złudzenie nieistnienia prawdziwej wojny. Tymczasem tylko ta prawdziwa ma sens. Z kolei wojna między ludźmi jest kamuflarzem podtrzymującym złudzenie, że na bazie zwierzęcej agresji można cokolwiek zmienić. Niestety nie można. Wręcz przeciwnie jest to powtórzenie i zaprzeczenie, odwrócenie się od prawdziwej pustki, w której nie możemy sobie pomóc ani zaszkodzić, w której przerażająco beznadziejnie na codzień poruszamy się samotnie doznając ciągłych nieuzasadnionych przez żadną realną możliwość złudnych nadziei. Doznając też ciągłych cierpień, w które nie chcemy uwierzyć a które przecież wyraźnie nam mówią, że nie będzie żadnej nagrody za wiarę w złudzenia.

Większość z nas jest jednak agresywna, wrogo nastawiona do każdej prawdy czyli każdego małego niepowodzenia - ta agresja czyni nas dla siebie obcymi, jest ona obecna jak powietrze miedzy ludźmi i stanowi właśnie tą podstawową zasłonę dymną dla prawdziwej wojny, nieustannej i będącej jedyną ciągłością zdarzeń. Jesteśmy agresywni bo nie chcemy zrezygnować z nieuprawnionych nadziei bycia tymi jedynymi, którym należy się jakaś wieczność w postaci ciągłości naszych osiągnięć, przyjemności, spraw - albo po prostu ciągłości nas jako podmiotów pełnych, dokonanych, zamkniętych w formie dumnej doskonałości - jakby udawanej przed wyobrażonym bóstwem - "to ja, popatrz boże, lepszy od najlepszych". Tymczasem nic nie zawdzięczamy samym sobie co by uprawniało nas do agresji i pychy, nawet tej najmniejszej, która się pojawia niezależnie od tego jak pokorni jesteśmy - a którą jeśli uczciwie potraktować - należy kontemplować z gestem sprzeciwu a nie afirmować w produkty dumy osobniczej jako "osobowość na sprzedaż".

Jesteśmy pasożytami - bo żywimy się tym co łączy - jednak wierzymy, że nam się należy coś więcej, że jesteśmy wyjątkiem wybranym przez ból. Nie zauważamy, że ból istnieje niezależnie od nas i kieruje się jedynie przeciwko naszym złudzeniom - będziemy powielać ten ból jak echo do póki nie zrezygnujemy z prób kontroli nad wiedzą jaka do nas próbuje dotrzeć poprzez ból - jest to wiedza o niesprawiedliwości i wojnie, która się toczy we wszystkim.

Wolność przyjdzie jedynie dzięki pozbywaniu się ciągłego zaprzeczania nieustającej wojny, w której przegrywamy do póki chcemy ograć wszystko dookoła. Do póki chcemy siebie zachować do póty będziemy cierpieć, że siebie tracimy, do póki będziemy chcieli siebie wywyższać będziemy cierpieć że wszystko nas poniża itd. Powielanie w zniekształconych zwierciadłach bólu prawdziwej wojny tworzy całe światy naszych kolejnych złudzień gdzie zagubieni tracimy całe życia na tęsknocie za niczym, bo nie istnieje to co widzimy w tych lustrach. Mamroczemy coś do innych powielając obcość, nienawidzimy samych siebie tworząc swoje karykatury, powielamy systemy zła wierząc, że jednak akurat nam to się opłaci, tworzymy nawet te sztuczne wojny - bo już nie możemy wytrzymać w zmultiplikowanej setkami nieudanych powieleń klatce. Ta klatka dusi dzisiaj coraz bardziej, tak, że jak nie raz w historii coraz więcej ludzi pragnie tylko niszczenia nienawidząc świata i nie mogąc wyrazić czego tak naprawdę nienawidzą. Niszczenie to zadawanie ran na oślep, małych ran sobie w zaprzeczeniach i nieautentyczności i ran dookoła siebie... Nawet nie wiemy co jest prawdziwe więc nie mam poczucia, że ranimy ani, że zraniono nas. Lub, że uczestniczymy w podobnym procederze ale na skalę masową. Prawda dla człowieka jednak zawsze jest jedna, że lepiej być otwartą (na każdą małą chwilę) raną niż rany zadawać (nawet w imię wieczności).

środa, 26 marca 2014

Ukraina, czyli rozpad

Jedni żrą inni giną. Cokolwiek powiedzą piewcy kreatywności i wzrostów - wzwodów PKB weszliśmy w fazę pożerania. Pożerania tego, co się rozpada, a rozpada się wiele, bardzo wiele...

Mówią, że to koniec polityki bez stosowania siły ale nie mówią, że już dawno skończyły się społeczeństwa gdzie słabi mieliby coś do powiedzenia. Klakierzy putinów to my wszyscy, widzę w twarzach bijących mu brawo w TV ludzi z ulicy mojego miasta. "Doszli do tego, co maja ciężką pracą", cóż więcej od nich chcieć, co się dziwić, że teraz chcą potwierdzenia, że ich praca to sam czysty sens - sens życia - żreć szybciej i więcej, gromadzić i obrastać... ku czci siły. "Nazywasz go bandytą a on tylko realizuje swoje marzenia" - taki tekst ostatnio widziałem przy twarzy Putina.

Putiny i ich klakierzy mają dziwne twarze, lifting rozpuszczony w nienawiści i absurdzie zadowolenia z odczuwania nienawiści. Wstrzykują im botoks, i tyle ich różni od bezdomnych. Bezdomny botoks żre i łyka pod wszelakiej goryczy postacią a kreatura u władzy botoks sobie wstrzykuje w twarz - bo to właśnie ona, owa twarz jest twarzą, gorzką twarzą naszego świata, więc musi goryczą podtrzymywać swoją witalność.

Putiny małe i duże rządzą swoimi świadomymi lub nie klakierami, świat się kręci, celebryci tańczą, macherzy robią interesy, rosną centra handlowe, ale coś się rozpada, wiele się rozpada a na rozpady coraz więcej ślini sie putinów. Będą walczyć między sobą, żreć szybko i bezmyślnie, puchnąć i pękać z przeżarcia. Lifting i marketing - nowe nurty w sztuce - tuszować będą potworniaka rozpadu. Tymczasem w jakimś pół-śnie jak maszyny do powielania estetyki instagrama ciążymy w kierunku paszczy bezsensu. Uwiądu, rozpadu, za którym nie stoi nawet żadne brutalne hasło.

Co rano koło piątej przed wschodami słońc ruszają, żeby żreć masy ludzkie, szum za oknem nasila się stopniowo ale zdecydowanie. Każdy żeruje swoją pracą wytwarzając bezsens sprzedaży, bezsens obsługi klienta, bezsens administracji, bezsens marketingu, bezsensu mały bezsens - w służbie braku sensu sprawia, że tylko czysta, brutalna siła może jeszcze, choć na chwilę przed rozpadem nas połączyć... połączyć w maszynę nienawiści.